Nawet nie wiem kiedy, a minął prawie kolejny rok. Tylko ten
rok był w pewien sposób inny, wyjątkowy. W grudniu 2012 roku otrzymaliśmy
diagnozę. Dla jednych jest to wielka rozpacz, załamanie, dla innych ulga, że w
końcu wiadomo co dolega naszemu dziecku. Wcześniej było obwinianie „jestem złą
matką, pewnie za mało poświęcam mu czasu, gdyż rozwija się inaczej niż
rówieśnicy”.
Czym była dla mnie diagnoza? Z jednej strony poczułam żal,
smutek, dlaczego ja, dlaczego moje dziecko, czy to jakaś kara ? Z drugiej
strony odczułam pewną ulgę, odetchnienie, że nareszcie ktoś potwierdził moje
przypuszczenia, że to ten „pieprzony autyzm”. Moje życie odwróciło się do góry
nogami. Musiałam rzucić studia, by móc w pełni poświęcić się Antosiowi, ciągłe
telefony czy znalazło się dla nas miejsce na terapię… wertowanie Internetu w
poszukiwaniu metod postępowania, w tym nieprzespane noce. Na początku wycie,
płacz, aż nadszedł moment opamiętania się. Zrozumiałam, że moje rozbicie nie
pomoże w niczym mojemu dziecku i muszę się pozbierać. Pozbierałam się do kupy…
przestałam płakać i zaczęła się prawdziwa walka. Walka o samodzielność mojego
dziecka. Czy kiedyś ona nastąpi? Nie wiem, ale wiem jedno, że na pewno muszę
zrobić wszystko, aby nie mieć sobie w przyszłości nic do zarzucenia, że czegoś
nie spróbowałam, nie zrobiłam, a to mógł przecież być klucz.
Przełom chyba nastąpił w kwietniu. Pod koniec marca Antoś
trafił pod cudowne skrzydła, dzięki mojej determinacji w związku z rezygnacją z
poprzedniej placówki. Antoś dostał się do przedszkola w Fundacji JiM, gdzie
otrzymał również odpowiednią terapię. Nie było lekko, przez pierwszy tydzień
chciałam to rzucić w cholerę, gdyż moje dziecko przeraźliwie płakało, kiedy
zostawiałam je w sali. Moje serce chciało pęknąć na pół i w drodze powrotnej
wyłam i miałam ochotę wrócić po niego i zabrać go stamtąd. Na szczęście Antoś
po tygodniu zaklimatyzował się, więc mogłam odetchnąć. Poczułam, że to jest dla
niego najlepsze co mogę mu zaoferować. I ten komfort psychiczny, że mogę przez
moment mieć chwilę dla siebie. Może nie do końca dla siebie, bo były jeszcze
inne obowiązki, ale nie musiałam siedzieć z nim w domu i obwiniać się, że Antoś
nie ma kontaktu z innymi dziećmi, nie otrzymuje wystarczającej pomocy. W między
czasie przystąpiłam do Klubu Rodzica Autyzm Help. Tam poznałam dobre, wspaniałe
dusze, które jak ja żyją tym samym i nie dziwi je, że moim tematem numer jeden
jest wszystko co związane z moim dzieckiem i jego zaburzeniem. Chyba wtedy
poczułam ,że nie jestem z tym sama, że w każdej chwili mogę tam przyjść i nawet
nic nie mówić, ale chociaż posiedzieć, posłuchać, po prostu nie być sama. I
zaczęło się, to było to czego od dawna nie miałam. Tego wsparcia, zrozumienia,
a najważniejsze tej myśli, że nie tylko mnie to spotkało.
Cóż mogę więcej napisać, może to, że moje życie nie wygląda
kolorowo, to mimo wszystko staram się być pogodna, uśmiechnięta, bo teraz wiem,
że moje dziecko jest najważniejsze, nieważne czy jest zdrowe, chore, zaburzone…
ważne, że jest moje!
Nie pozwolę Cię skrzywdzić Syneczku, chociaż wiem, że nie zawsze uda mi
się Ciebie uchronić przed światem, który postrzegasz zupełnie inaczej.
Ja twoja histoia jest bardzo podobna do mojej i pewnie wielu innym mam które miały to szczęscie znależć bratnie dusze. My co prawda nie z Łodzi ale przedszkole mamy równie wspaniałe. Buzka
OdpowiedzUsuńPS w koncu znalazłam ten blog
najważniejsze, byś była dalej tak silna i zdeterminowana! takiej mamy Antoś teraz potrzebuje najbardziej :) buziolki
OdpowiedzUsuń